Olka: W dniach 10-11 marca na hackatonie Hacknarök udało nam się dokonać niemożliwego. Krzysztof pisał w JavaScripcie. A tak na poważnie – razem ze znajomymi wzięliśmy udział w hackatonie jako zespół NetRoDah. Zaczęło się z przygodami, nie?
Krzysztof: W pierwszej kolejności udało się zrobić testy penetracyjne zderzaka samochodu, które wykazały podatność na frontalny atak DDos. Przerzuciłem się zatem na sprawdzone jak programy w Cobolu rozwiązanie w postaci autobusu, a po wykonaniu w biletomacie mikrotransakcji i zarejestrowaniu ticketa lekko po deadline udało mi się dotrzeć na miejsce pracy. Przekonany o możliwości dostosowania problemu tak, aby było możliwe zastosowanie normalnych języków takich jak C i C++, z uśmiechem na twarzy podjąłem się zadania. I tutaj padło znienawidzone niczym dżuma i cholera, budzące postrach w sercu młodego programisty embedded słowo… FRONTEND. Był jeszcze błysk nadziei, że dane mi to będzie napisać w jakimś Flasku , Django czy nawet PHP’ie, ale dowódca frontu zarządził inaczej. Wybór padł na JS.
Olka: Czytaj: Krzysiek miał kraksę. Ale dotarł. Z opóźnieniem. W sumie byliśmy przekonani, że hackathon zaczyna się o 10, a de facto kodowanie wystartowało o 12. I wyszło na to, że o godzinie rozpoczęcia hackathonu byliśmy w komplecie. A nasz programista embedded z czystej dobroci serca zaoferował się pomóc mi z częścią frontendową, czyli z Vue. Tematem była grywalizacja sesji. Padła nazwa projektu SessionBorn. Backendowcy zajęli się C#, a my JS. Wiadomo, setup projektu trochę trwa, urok frameworków jest taki, że nie da się od razu zacząć pisać.
I tak:
vue init
– czekamynpm install
– czekamy- trzeba dołączyć Bootstrapa – czekamy
- trzeba dodać n innych modułów…. patrz wyżej.
Ale zaczęliśmy w końcu. I szło całkiem nieźle. Aż do wieczora Backend i Frontend pracowały oddzielnie, aby potem przez pół nocy próbować połączyć się z API. Krótka przerwa na sen i następnego dnia zajęliśmy się dopracowaniem detali. Zachęcam do podejrzenia gotowego kodu i prezentacji aplikacji.
Detale techniczne
Hacknarök odbył się 10-11 marca 2018. Został zorganizowany przez stowarzyszenie EESTEC AGH Kraków. W trwającym 24 godziny hackathonie wzięło udział 86 osób.
Jako uczestnik naprawdę chciałam pochwalić organizatorów. Wszystko było dopracowane – zapewniono nam smaczne posiłki (w tym pizzę), kawę i napoje energetyczne. W razie potrzeby można było odpocząć w sleep roomie i game roomie. Może nie jestem weteranem hackathonów, ale warunki zdecydowanie przewyższały wszystko, z czym do tej pory się spotkałam. Atmosfera sprzyjała kodowaniu i – szczerze – nie miałam problemów ze skupieniem się i utrzymaniem tego stanu przez cały hackathon. Przygotowuję się już na kolejną edycję.
Dlaczego poszliśmy na hackathon?
Powód pierwszy: to 24 godziny czystego programowania. Nawet zakładając wolny weekend, niesamowicie trudno wygospodarować tyle czasu, który można spędzić nad kodem, dodatkowo wspólnie z drużyną. Maraton kodowania to cała doba skupienia, w trakcie której powstaje gotowy projekt. Jest to szansa na sprawdzenie swoich umiejętności i przyswojenia nowej wiedzy. Dodatkowo hackathony zapewniają opiekę mentorów – doświadczonych programistów, którzy są w stanie odpowiedzieć na nasze pytania i pomóc w rozwiązywaniu problemów.
Oprócz tego mamy okazję sprawdzić naszą odporność na stres. Stres generowany nie tylko podczas rywalizacji w konkursie, ale powodowany również dyskomfortem (brak snu, nietypowe warunki pracy). Pojawiające się problemy trzeba rozwiązać błyskawicznie, a komunikacja między członkami drużyny musi odbywać się w sposób jasny i nie pozostawiający miejsca na pomyłki. Niedopowiedzenia i brak wyjaśnień generują dodatkowy czas, który skraca i tak błyskawicznie mijającą dobę. Takie napięcie wywoływane w warunkach kontrolowanych pozwala sprawdzić nasze umiejętności miękkie i jest znakomitym ćwiczeniem pracy z ludźmi pod presją.
Owszem, hackathon wywołuje stres. Pozwala wyjść poza słynną „strefę komfortu”. Dla każdego wyzwaniem może być co innego: dla mnie zarządzanie czasem i opracowanie architektury systemu tak, aby maksymalnie skrócić czas potrzebny na zmiany czy refaktoryzację. Dla Krzyśka praca w całkowicie nowym środowisku i technologii. Osobiście uważam, że taki stres jest dobry i rozwijający, ale ponieważ nie jestem specjalistą w tym zakresie, poprosiłam Annę Łatak, studentkę IV roku psychologii na UJ, aby opowiedziała mi, jak to naprawdę z tym stresem jest:
Chociaż na co dzień słowo “stres” kojarzy nam się raczej negatywnie, z pewnym nieprzyjemnym napięciem psychicznym, to jego znaczenie jest tak naprawdę zdecydowanie szersze. Stres możemy podzielić na 3 typy: dystres (stres negatywny, pojawiający się w sytuacji zagrażającej, która przekracza nasze możliwości poradzenia sobie z nią), neustres (bodziec, który dla konkretnej osoby jest neutralny, choć dla innych może być zagrażający lub mobilizujący) oraz eustres, czyli stres pozytywny, który zostanie tutaj szerzej omówiony. Twórca pojęcia stresu pozytywnego, węgierski lekarz Hans Selye, uważał, że eustres to korzystna i sprzyjająca zdrowiu jednostki reakcja organizmu na sytuacje, które wymagają przystosowania się i wywołują napięcie. Taką sytuacją może być np. awans na nowe, bardziej wymagające stanowisko pracy czy też udział w zawodach, które są dla nas wyzwaniem i jednocześnie wiążą się ze współzawodnictwem z innymi uczestnikami. Taki pozytywny stres ma pozytywny wpływ na ludzki organizm. Pomaga on stawić czoła przeciwnościom losu, zwiększa motywację oraz przygotowuje jednostkę do nowych aktywności. Ponadto jest związany z lepszym samopoczuciem, elastycznością i zdolnością przystosowania się do nowych, lecz wymagających warunków wynikających z bieżącej sytuacji.
Co z tego wynika? Stres przeżywany podczas hackathonu jest dla nas okazją na przygotowanie się nie tylko do pracy, ale również na niestandardowe sytuacje życiowe. Uczy współpracy i adaptacji, umiejętności kluczowych w nowym miejscu pracy. Dodatkową nagrodą jest satysfakcja z powstałej aplikacji, choćby i nieukończonej to jednak stworzonej własnymi rękami. Może dlatego hackathon to dla firm okazja do rekrutacji, a większe korporacje organizują własne wewnętrzne konkursy. I mimo pojawiających się zarzutów, że hackatony męczą i są stratą czasu, będę tę formę rywalizacji polecać całym sercem. Częściowo naukę „hackathonową” wdrożyliśmy z Krzyśkiem na studiach – kilkugodzinne maratony tworzenia projektów są męczące, ale pozwalają na stworzenie pełnego produktu w technologiach, których często nie znamy.
Dajcie znać, czy chodzicie dla hackathony. To dla was możliwość rozwoju, czy strata czasu? Czekamy na komentarze!
PS Olbrzymie podziękowania dla Ani za komentarz dotyczący stresu.
Dodaj komentarz